Tylko tu się dowiecie, jak naprawdę wyglądała ostatnia pielgrzymka J.R 2. Do przymiotników, jakimi komentatorzy określali atmosferę wizyty starszego pana: wspaniała, cudowna, niezwykła, dodałabym jeden - fałszywa. Jak żyję, nie widziałam takiego festiwalu obłudy, choć bywam na babskich rautach, balach charytatywnych, a nawet rocznicach ślubu.
Dziennikarze spekulowali między sobą, na jakim dopingu jest J.E 2, że starcza mu “poweru" tylko na kwadrans, a potem biegli i ogłaszali światu, jak cudownym zastrzykiem energii jest dla Ojca Świętego spotkanie z rodakami. Wierni w religijnym uniesieniu gotowi byli zatłuc każdego, kto przeszkadzał im w kontemplowaniu tajemnicy miłosierdzia bożego albo wydawał się nie dość wierny. Ateiści ustawiali się szeregiem, aby spłynęło na nich papieskie błogosławieństwo, a faceci ze sztabu zajmującego się obsługą i zabezpieczeniem cedzili przez zęby “kurwa, niech on już wyjedzie". Potem zaś lecieli przed kamery opowiadać, jaką ogromną radością jest dla nich każda minuta służby Ojcu Świętemu i jak bardzo liczą na to, że jeszcze sprawi nam jakąś niespodziankę. A nad tym wszystkim królowała wściekłość setek tysięcy stałych i przyjezdnych, którzy w jeden z ostatnich weekendów lata mogli sobie walnąć nawet piwa.
Kochający Ojca Świętego krakowianie niezbyt licznie pofatygowali się na lotnisko, aby uczcić jego przyjazd, za to masowo gromadzili się przed kurią, gdzie ich obecność raczej nie była pożądana, zwłaszcza że zajmowali się głównie wznoszeniem okrzyków w stylu “kardynale, puść papieża". Od czasu do czasu ujawniał się w tłumie jakiś prawdziwy chrześcijanin próbujący zasugerować, że papież je kolację, że może być zmęczony, że ma prawo do chwili spokoju. “Poczekamy, spać nie damy" - odpowiadał tłum. - “Nie odejdziemy". Pojawienie się J.P 2 w oknie kurii, gierka cokolwiek gwiazdorska, przystająca raczej śpiewakowi operetkowemu niż komuś, kogo obowiązujący tytuł brzmi “Ojciec Święty" - wywoływało spazmy radości również nie mające wiele wspólnego z religijnym uniesieniem. Wyprostowana sylwetka i wyraźna artykulacja papieża skłoniła reporterów, komentatorów, a i samego prezydenta do długich i monotonnych wywodów na temat cudownego, energetyzującego wpływu spotkania z wiernymi i ukochanym Krakowem. I ten ton pozostał, choć już nazajutrz okazało się, iż ta niezwykła odmiana trwa u Karola Wojtyły krótko.
Prywatnie wielu z obserwujących go prawie non stop dziennikarzy przyznawało, iż ów “zastrzyk energii" należy traktować dosłownie i że cudowne przypływy sił wyglądają raczej na efekt oddziaływania farmakologicznego. Te refleksje zostawili jednak dla siebie, publicznie zachwycając się papieżem radosnym i pełnym energii.
Prezydent posunął się nieco za daleko, wymieniając katalog spraw, które poruszył w rozmowie z nim Jan Paweł II: bezrobocie, praca dla absolwentów, walka z terroryzmem, wizyta Kwaśniewskiego w USA... Samo ich wyliczenie zajęło więcej czasu niż cała rozmowa głowy państwa z J.P 2 w cztery oczy. Rozmowy Wojtyły z gen. Jaruzelskim trwały znacznie dłużej, ale z tamtym przywódcą Watykańczyk miewał coś do załatwienia, a z tym ma z góry wszystko załatwione. Autentyczność prezydenckiego entuzjazmu nie budziłaby może aż takich wątpliwości, gdyby widzowie nie mieli wcześniej okazji obejrzeć dramatycznej sceny demonstrowania papieżowi ofiarowanej mu przez prezydenta chrzcielnicy. Jakiś kretyn ustawił ową chrzcielnicę za fotelem papieskim, Aleksander Kwaśniewski próbował zatem skłonić papieża do odwrócenia się. Wobec braku jakiejkolwiek reakcji, prezydent zarządził, żeby chrzcielnicę postawić przed J.E 2. Okazała się jednak za ciężka, wobec czego biskup Dziwisz po prostu obrócił papieża wraz z fotelem.
Obraz starca bezwolnego niczym lalka i jak lalka ustawianego przez purpurata o przebiegłych oczkach miał wymiar - można by rzec - alegoryczny. Jeszcze gorzej od
prezydenta wypadł premier, który w pierwszym zdaniu komentarza po rozmowach z J.P 2 oświadczył, iż “po raz kolejny" miał okazję przekonać się, że papież popiera go w jego dążeniach do UE. Źle wyglądała radosna egzaltacja prezydenta, ale jeszcze gorzej determinacja, z jaką premier usiłował wykorzystać spotkanie z półprzytomnym papieżem do propagandy dążeń własnego rządu. Z kolei wierni, hipnotycznie wpatrzeni w każdy gest Jana Pawła, Leszka Millera - bądź co bądź papieskiego gościa - przywitali gwizdami. Nie pomaga, że wśród polityków lewicy utrwalił się najwyraźniej obyczaj oddawania Bogu co boskie via żona.
Po tradycyjnych już wystąpieniach Jolanty Kwaśniewskiej, która wspiera męża demonstrując swą katolicką proweniencję poprzez pełne czci całowanie papieskiej dłoni, podobną rolę przyjęła Aleksandra Miller. Obie damy przebiła małżonka trzeciego SLD-owskiego gospodarza pielgrzymki - wojewody małopolskiego, która uznała za stosowne podzielić się z całą Polską wyznaniem, iż jest dla niej wielką wartością to, że “Ojciec Święty przekazał błogosławieństwo dla naszych dzieci". Niechęć papieskich fanów do komuny, gęsta i namacalna, jakże różna od ducha wszechogarniającej miłości bliźniego, którą usiłuje krzewić J.P. 2, była jeszcze bardziej wyrazista podczas mszy na Błoniach, gdzie porcję oklasków otrzymali wszyscy z wyjątkiem prezydenta i premiera RP Owa maniera klaskania, witania gości i nagradzania mówcy oklaskami, zaczerpnięta z tradycji zebrań partyjnych, nikogo już nie zadziwia, nawet kiedy huraganowe brawa zrywają się w trakcie mszy, dla katolików bądź co bądź wydarzenia o charakterze sacrum. Zachwyceni zgodnym brzmieniem własnych młodych głosów aktywiści oazowi wywrzaskują na całe gardła “Pobłogosław!", nie zwracając szczególnej uwagi na to, iż skutecznie zagłuszają starczy głos Karola Wojtyły. Dziennikarze i komentatorzy zgodnie uznali, iż atmosfera, jaką tworzą setki drącej się w takt młodzieży, jest “wspaniała" i “niezwykła", choć w istocie - tworzy to klimat wiecu lub festynu. Z podobnym ogniem ci sami młodzi ludzie w innym czasie i miejscu mogliby skandować “Elvis, Elvis" albo Wiesław, partia".
W atmosferze wiecu wszystko jest możliwe. Przekonałam się o tym, gdy chcąc obejrzeć Błonia w noc poprzedzającą mszę, wdałam się w idiotyczny spór z równie idiotycznym przedstawicielem Ochotniczej Straży Pożarnej występującej w charakterze kościelnej straży porządkowej. Nagle otoczyło mnie kilkanaście nader uduchowionych osób, wrzeszcząc “my się tu, kurwa, modlimy". Z jednej strony nacierał na mnie jakiś żwawy staruszek z piersią pełną baretek, z drugiej szarpała mnie za rękę zakonnica. Za facecikiem ze straży stanęło murem kilkunastu innych strażaków, a wszyscy najwyraźniej mieli zamiar wziąć odwet za prześladowania pierwszych chrześcijan, ja występowałam w charakterze lwa.
Uciekłam z krzykiem, choć miałam prawo tam przebywać, a nabyłam je za 100 dolarów, bo taki był koszt akredytacji. To kolejna sprawa okryta dyskretnym milczeniem. Może państwa nawiedzane w trakcie pielgrzymek wyrzucają na to miliony, ale dla Watykanu i współpracujących z nim instytucji to świetny interes. Akredytacja dziennikarska kosztowała 100 dolarów i otrzymywało się za to kolorową przepustkę ze zdjęciem, stertę ulotek, foliowy płaszcz przeciwdeszczowy i przejazd autobusem miejskim na miejsce celebry. Takich akredytacji PAI z KAI-em sprzedały - wedle różnych informacji - od 1400 do ponad 2 tyś.
Jeszcze lepszą kasę trafia na tym Stolica Apostolska. Tak zwane volo papale -kilkudziesięcioosobowa grupa dziennikarzy przylatujących z papieżem i z nim powracających do Watykanu - za ostatnią wycieczkę płaciła - jak powiedział mi jeden z nich - 3,5 tys. euro.
Wśród spraw, które naprawdę godne były zachwytów w trakcie tej pielgrzymki, niewątpliwie króluje wytworna i piękna w swej prostocie architektura Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, niezależnie od tego, co myślimy o celowości budowy świątyni na 5 tysięcy osób w kraju, gdzie jest pół miliona bezdomnych. Cóż z tego, skoro nad ołtarzem dominuje obraz Miłosiernego Serca Chrystusowego wedle wizji św. Faustyny - odpustowy malunek, przedstawiający jedwabistowłosego Jezusa o aryjskich rysach, z tęczowymi, różowo-błękitnymi promieniami wypływającymi z piersi. Nikt z zachwycających się katedrą nie ośmielił się wszakże napomknąć o dysonansie, jaki wprowadza ten kicz. Pod obrazkiem widnieje tabernakulum w kształcie kuli ziemskiej z czerwonym światełkiem umieszczonym na orbicie, gdzieś nad biegunem północnym. Zachłystujący się z zachwytu komentatorzy dyskretnie przemilczeli fakt, iż owo czerwone światełko z daleka z łatwością można wziąć za czerwoną gwiazdę, a całość uderzająco przypomina radzieckie plakaty ze sputnikiem, mające symbolizować osiągnięcia ZSRR w dziedzinie podboju kosmosu. Trzeba docenić również takt komentatorów, którzy zwykle gotowi są dłubać w najmniejszej nawet różnicy zdań i każdy konflikt w partii czy koalicji rozdymać do rozmiaru nocy długich noży - ale umknęła im całkowita marginalizacja prymasa Glempa. Stał się on persona non grata do tego stopnia, że J.P 2 nie wymienił go nawet wśród osób, którym dziękował na pożegnanie. Trudno mówić o nadmiernym uduchowieniu uczestników pielgrzymki. Idąc na mszę można było kupić koszulkę z “Hardcore Christian" albo Jezusem za 15 zł, płytę “Złote przeboje socjalizmu" za 9,99 zł, homilie papieskie o jeden grosz drożej, obrazek z migającym czerwonymi żaróweczkami sercem Jezusowym, za 20 zł, i za tyleż zeżreć golonkę. Za to nie można było się wysrać, bo kilkadziesiąt “toi-toiów" nie wystarczało dwóm milionom ludzi. Toteż rano przed mszą wierni - a także wierne - spoza Krakowa załatwiali swe potrzeby publicznie, kucając za drzewami, zaś nad całym polowym kościołem unosił się zapach gówna.
Troska o bezpieczeństwo przyjęła formy znane z Chin Mao - pięciokilometrowy odcinek obwodnicy Krakowa, którą gość jechał do Kalwarii, chroniony byt przez umundurowanych policjantów stojących co 20 metrów. Ustawiono ich 4 godziny przed przejazdem papieża w szczerym polu. Ci policjanci, stojący godzinami w upale, raczej niewiele zyskają na tej pielgrzymce - dodatkowe środki resort ministra Janika przeznaczył na nową kolumnę dla BÓR, bo to wstyd, żeby premier i jego ochrona musieli jeździć za “papieżem ubogich" kilkuletnimi BMW Niemiłe reakcje wywołała decyzja znienacka wprowadzająca prohibicję w całym województwie małopolskim, od nocy ze środy na czwartek do nocy z poniedziałku na wtorek. J.E 2 przyleciał do Krakowa w piątkowy wieczór, opuścił miasto definitywnie w poniedziałek po południu i tak też krakowscy rajcy ustalili czas prohibicji: od 17.00 w piątek, do 19.00 w poniedziałek, w miejscach pobytu papieża. Tymczasem ktoś - ponoć sam premier - podbił stawkę, obejmując prohibicją pięć dni i całe województwo. Był nadgorliwy w przymilaniu się papieżowi, czy też chciał obrzydzić narodowi te wizyty? W Zakopanem na przykład knajpiarze zgodnie naszczali na zakaz, kontrole odsyłali zaś do “Litwora" - nowego, ekskluzywnego hotelu na Krupówkach, gdzie zatrzymał się premier ze świtą a także “Witkiewiczówki", gdzie bawił prezydent. Za to w Krakowie strach był powszechny i prohibicja rzeczywiście skuteczna. “Drugi obieg" gorzały zapewniali taksiarze. Zaczepiali pasażerów, pytając, czy nie mają czegoś do odstąpienia - dawali 200 zł za pół litra. Warto też było widzieć kelnerów tłumaczących zagranicznym turystom, że nie mogą napić się wina do kolacji.
A kiedy już trzeźwi jak świnie, ubrani w koszulkę z Jezusem, obżarci golonką, wysrawszy się za drzewem, trafiliśmy na świętą naukę - nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Papież, jak zwykle, wypowiedział się przeciw “hałaśliwej propagandzie liberalizmu", przez który rozumie większość praw człowieka takich jak na przykład prawo do świadomego rodzicielstwa czy godnej śmierci, a także większość zasad, którymi powinno kierować się neutralne światopoglądowo, demokratyczne państwo prawa. Wypowiedział się przeciwko “uzurpowaniu sobie prawa Stwórcy do ingerowania w tajemnicę życia ludzkiego" - inaczej mówiąc -postępowi nauki, nie tylko w dziedzinie badań genetycznych, ale choćby zapłodnienia in vitro. Nie opowiedział się za to za Unią Europejską, na co najwyraźniej liczyły władze. Premier próbował nawet mu ten aplauz wmówić. Stwierdzenie, iż Polska ma znaleźć w Unii “właściwe sobie miejsce", można interpretować zarówno jako poparcie, jak i krytykę dla stanowiska negocjacyjnego rządu Leszka Millera. Nie zapowiedział też Wojtyła swojej dymisji - na co liczył cały katolicki świat poza Polską. Modlitwa o to, by starczyło mu sił, żeby do końca wypełnić swą misję, wyglądała raczej na stanowcze odrzucenie tych żądań. A potem pomachał tłumom wrzeszczącym “zostań z nami" i odleciał. To wszystko, Panie i Panowie, dziękujemy i do zobaczenia. Elvis wyjechał.
__________________________________________________________
Źródło:
"Nie" nr 35, 2002
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.