czwartek, 1 maja 2014

Biedni do zbawienia koniecznie potrzebni


Są na świecie kraje, w których rocznice i jubileusze stają się okazją do rachunku sumienia, krytycznego namysłu lub publicznej debaty. Prowadzi się tam spory, zwolennicy i przeciwnicy jubilatów wytykają im błędy, chwalą dokonania i demaskują rzekome osiągnięcia. Czynni i bierni uczestnicy jubileuszowych polemik pielęgnują w ten sposób kulturę intelektualną swych krajów, umacniają wolność myśli, słowa i sumień i krok po kroku przyczyniają się do poprawy świata, w którym żyją.

W Polsce jubileuszom towarzyszą fanfary, uroczyste mowy i przemarsze. Nie ma kwestii spornych, wszystko jest jasne, by nie rzec oczywiste, zwłaszcza gdy jubilatem jest “sędziwy bożek", “wielki rodak", “taternik", “filozof", “aktor", “poeta", “mąż stanu", “wyzwoliciel narodów etc." - Jan Paweł II. W Polsce się nie dyskutuje - już na pewno nie o papieżu. Ojczyzna oddaje mu hołd, darzy czcią, okazuje uwielbienie i głosi jego chwałę. Kult papieża-Polaka - zakorzeniony w narodowych kompleksach i mesjanistycznych tęsknotach - coraz wyraźniej przyjmuje kształt nacjonalistycznej histerii. Płytkiej zapewne, dość silnej Jednak, by spowodować ślepotę, czy może zaślepienie - stan wymagający długotrwałej terapii, nierzadko prowadzący do nieodwracalnych szkód.

Adoracja papieża ma jedną przewagę nad kultami Zeusa, Wisznu i Jehowy - papież niezaprzeczalnie istnieje, przez co oddawana mu cześć jawi się jako mniej absurdalna. Z drugiej strony jednak historia uczy, że bogowie żywi, bożyszcza, skuteczniej niż ich niebiańscy pobratymcy realizują swoje polityczne cele i skuteczniej zatruwają ludziom życie. Jan Paweł II nie ustępuje pod tym względem swoim poprzednikom: świeckim i religijnym - jest równie cyniczny i przebiegły. Przyznają to nawet jego krytycy z wolnego świata - ci sami, którzy stawiają mu najcięższe zarzuty. Jana Pawła II oskarża się o choroby i śmierć milionów ludzi w trzecim świecie, o dyskryminację kobiet i mniejszości seksualnych, o umocnienie autorytarnego stylu rządów w Kościele katolickim, o związki z mafią, zagrażanie wolności badań naukowych, wolności słowa i innych swobód. Że papież jest wrogiem wolności, wiemy od dawna, choć w polskiej prasie i telewizji panuje w tej sprawie zmowa milczenia. Mniej natomiast wiadomo o polityce społecznej papieża, o jego stosunku do problemu pogłębiającej się przepaści między biednymi i bogatymi, o tym wreszcie, dlaczego potępia model państwa opiekuńczego, dzięki któremu w Europie drugiej połowy XX wieku doszło do zdecydowanego ograniczenia sfery ubóstwa i wyzysku.

Wedle wiedzy potocznej Kościół katolicki nie należy do wrogów państwa opiekuńczego. Głoszone przez tę instytucję wartości: miłość bliźniego, nakaz praktykowania miłosierdzia i pomocy potrzebującym sprawiają, że opinia publiczna spodziewa się raczej poparcia Kościoła dla rządowych programów pomocy społecznej. Tymczasem Wojtyła państwo opiekuńcze odrzuca, twierdząc przy tym, że podstawowym środkiem pomocy ubogim powinna być prywatna dobroczynność.

Stanowisko to, wraz z obszernym uzasadnieniem, Jan Paweł II po raz pierwszy przedstawił w roku 1988 w posynodalnej adhortacji apostolskiej “Christifideles Laici". W dokumencie tym papież tłumaczy, że solidarność, czyli cnota, dzięki której kochamy naszych bliźnich ze względu na ich i naszą przynależność do tego samego rodzaju ludzkiego, zakorzeniona jest w miłosierdziu. “Solidarność - powiada autor - jest cnotą naturalną, podczas gdy miłosierdzie dane nam jest przez Boga, w akcie łaski, podczas chrztu. To dzięki niemu" - tłumaczy papież - “potrafimy kochać Boga i naszych bliźnich w Bogu. Miłosierdzie wyraża się w szczodrości i oddaniu drugiemu człowiekowi, w zachowaniach, które określamy jako 'akty miłosierdzia', takich jak nakarmienie głodnego lub przyodzianie nagiego, etc. Miłość bliźniego wyrażająca się w najstarszych i zawsze nowych dziełach miłosierdzia co do ciała i co do ducha, stanowi najbardziej bezpośrednią, powszechną i powszednią formę owego ożywiania duchem chrześcijańskim porządku doczesnego, co stanowi specyficzne zadanie świeckich. Bez miłosierdzia miłość, jaką powinniśmy darzyć naszych bliźnich jest znacznie zubożona".

Właściwym sensem miłosierdzia okazuje się więc nie troska o los drugiego człowieka, głodnego lub chorego, lecz o stan własnej duszy. Podobną myśl znajdujemy już u św. Pawła: “I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał." Akty miłosierdzia obliczone są na własną korzyść - bez nich nasza miłość jest niepełna, a zbawienie niepewne.

“Interweniując bezpośrednio i pozbawiając społeczeństwo odpowiedzialności" - powiada papież w encyklice “Centesimus Annus" - “państwo opiekuńcze powoduje utratę ludzkich energii i przesadny wzrost publicznych struktur, w których - przy ogromnych kosztach - raczej dominuje logika biurokratyczna, aniżeli troska o to, by służyć korzystającym z nich ludziom. Istotnie, wydaje się, że lepiej zna i może zaspokoić potrzeby ten, kto styka się z nimi z bliska i kto czuje się bliźnim człowieka potrzebującego. Przy tym często pewnego rodzaju potrzeby wymagają odpowiedzi wykraczającej poza porządek tylko materialny, takiej mianowicie, która potrafi wyjść naprzeciw głębszym potrzebom ludzkim".

Jakież to i czyje głębsze potrzeby ma na myśli przywódca organizacji, która przez stulecia zarządzała instytucjami charytatywnymi na kilku kontynentach i której pozycja w wyniku umocnienia się państwa opiekuńczego wyraźnie osłabła? Czy papieżowi chodzi o najgłębsze potrzeby ludzi, czy też Kościoła katolickiego, Pod którego opiekuńczymi skrzydłami ludzie ci dotąd trwali w biedzie i w poniżeniu?

Jan Paweł II odrzuca świat, w którym nie ma biedaków lub jest ich garstka, gdyż świat taki zagraża wpływom, potędze i interesom finansowym Kościoła. Bezrobotni otrzymujący godziwe zasiłki, ich rodziny i dzieci nie potrzebują Kościoła, a jeśli nawet, to nie jako ludzie całkowicie odeń zależni. Nie można ich, jak to się dzieje w wielu prowadzonych przez Kościół schroniskach, zmusić do modlitwy lub niewolniczej pracy. Nie można ich kupić za miskę zupy i dach nad głową. Gdy ludzie mają pełne brzuchy, miłość do Boga okazuje się trudniejsza. Regularne posiłki w tajemniczy sposób prowadzą do erozji takich chrześcijańskich cnót, jak pokora i posłuszeństwo.

Czy ludzie Kościoła traktują swoich podopiecznych lepiej niż personel placówek państwowych lub samorządowych? Nic na to nie wskazuje. Przeciwnie, mnożą się doniesienia o nadużyciach popełnianych przez zakonnice i duchownych prowadzących schroniska: o przemocy, poniżeniach i nadużyciach seksualnych. Kościół chroni sprawców tych niegodziwości. Już Jan XXII wydał polecenie ukrywania tych kompromitujących dla Kościoła faktów, a kolejni papieże nie zmieniali tej decyzji. Tymczasem placówki państwowe podlegają ścisłej kontroli i trudno sobie wręcz wyobrazić, żeby premier lub prezydent jakiegoś opiekuńczego państwa wydał poufne zalecenie zatajania doniesień o popełnianych przez ich personel przestępstwach. Demokratyczne państwa bowiem, choć dalekie od ideału, nie są instytucjami totalitarnymi, ich prestiż nie zależy od zachowania pojedynczych osób, a udzielana przez nie pomoc jest nie tylko skuteczna, ale i bezpieczna dla jej beneficjentów. Nikt nie wymaga od nich, by odmówili modlitwę, powstrzymywali się od współżycia seksualnego, jedli ryby zamiast kotletów lub odstawili kieliszek wina pod groźbą bezzwłocznego pozbawienia dachu nad głową. Demokratyczne państwo nie potrzebuje ubogich, by powiększać dochody i umacniać swoje wpływy. Kościół bez głodnych i biednych nie przetrwa.
___________________________________________________________

Źródło:
“Bez dogmatu", nr 58, jesień 2003

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.