środa, 7 maja 2014

FiM – Mój ci on!


Kardynał Dziwisz wskazał błąkającym się włoskim dziennikarzom trop. Jeśli nim pójdą, proces beatyfikacyjny Jana Pawła II może ulec poważnemu zakłóceniu…

Prywatne listy napisane niegdyś przez Karola Wojtyłę (oraz później, gdy autor był już santo subito Janem Pawłem II) do 88-letniej dziś Wandy Półtawskiej – specjalistki z dziedziny psychiatrii i znanej działaczki katolickiej zaangażowanej w ruchy pro life, wywołały falę karkołomnych spekulacji w mediach, ale najgorsze jest to, że doprowadziły do histerii kard. Stanisława Dziwisza. W tym stanie popełnił nieodwracalną w skutkach głupotę…

Choć książka Półtawskiej jest w księgarniach już od miesięcy, afera wybuchła dopiero przed kilkoma dniami, gdy watykanista Giacomo Galeazzi ujawnił na łamach włoskiego dziennika „La Stampa” przeciek zza Spiżowej Bramy, że z powodu ściśle przestrzeganej praktyki gromadzenia wszystkich materiałów dokumentalnych przed ogłoszeniem nowego wzoru świętości” owa korespondencja może „spowolnić biurokratyczną machinę beatyfikacji.

Według źródeł Galeazziego, ułamkowa część beatyfikacyjnego problemu tkwi w nazbyt poufałej tonacji niektórych – spośród 41 – opublikowanych przez Półtawską listów, w których Wojtyła nazywa ją Drogą Dusią lub Siostrą, natomiast kwestią zasadniczą jest oficjalna deklaracja serdecznej przyjaciółki papieża, że ma w domu „jeszcze całą walizkę” o wiele bardziej intymnych kwitów.

No i teraz jest kłopot, bowiem ten „niezwykle delikatny” – jak pisze „La Stampa” – materiał dotyczy zażyłości santo subito z kobietą, która podobno była nawet „specjalną agentką 007” chroniącą JPII przed różnymi spiskowcami w sutannach. Materiał ten nie został omówiony w positio – liczącej ok. 2,5 tys. stron biografii stanowiącej podstawę prac nad beatyfikacją. A sprawa nie jest błaha, bowiem Watykan panicznie obawia się przebudzenia z ręką w nocniku (lub – jak kto woli – oszukania Ducha Świętego), gdyby w przyszłości po-jawił się „przeciwny dowód” świętości kandydata na ołtarze.

Chodzi po prostu o to, żeby wykluczyć snujące się sugestie, że Półtawska mogła być za młodu kochanką Wojtyły. Cóż z tego, że to sugestie wyssane z palca, skoro kardynałowie doskonale pamiętają, jakie wrażenie i późniejsze komentarze wywołały kapcie na nogach pani Wandy podczas porannej mszy w prywatnej kaplicy papieża…

„Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych nie otrzymała do analizy wszystkich listów z okresu ponad 50 lat i komisja teologów z Kongregacji zażądała uzupełnienia dokumentów. A to może zająć jeszcze wiele miesięcy” – ostrzega Galeazzi przed poślizgiem w przewidywanym na kwiecień 2010 r. terminie wyniesienia JPII na ołtarze.

„Pracujemy nad historią i pełną dokumentacją na temat kandydata do świętości. Uważam więc za stosowne, żeby komisja teologów poprosiła o całą korespondencję i sporządziła suplement do positio” – potwierdza w rozmowie z „La Stampą” emerytowany prefekt Kongregacji, portugalski kard. José Saraiva Martins.

Odpowiadając na te enuncjacje, kard. Dziwisz udzielił „La Stampie” wywiadu. Bardzo ostro przejechał się w nim po Półtawskiej, oznajmiając, że:

# jego szef „utrzymywał kontakty z rzeszą osób poznanych w młodości, jednak inni zachowali dla siebie kwestie osobiste, prywatne listy czy dowody troski”;

# „jest rzeczą naganną i niewłaściwą puszczać w obieg prywatne dokumenty, gdy toczy się proces beatyfikacyjny”;

# „pani Półtawska przesadza w swej postawie i wypowiedziach, a przejawy jej postępowania okazują się niewłaściwe, nie na miejscu, wymuszone. Uzurpuje sobie wyjątkowość relacji i szczególne więzi, których w rzeczywistości nie było. Usiłuje przedstawiać się jako ktoś ważny, choć na pewno nie jest ona jedyną osobą, którą łączyła tak długa zażyłość z Karolem Wojtyłą”.

Kard. Dziwisz tym razem powiedział prawdę, aczkolwiek chlapnął za dużo. Włosi (watykanista Andrea Tornielli na łamach dziennika „Il Giornale”) odczytali wprawdzie te wypowiedzi jako uderzenie wyprzedzające ewentualną publikację innych listów – demaskujących nieciekawą rolę Dziwisza w forsowaniu do sakry biskupiej „księży mających problemy ze sferą seksualną”, co do których Półtawska ostrzegała JPII – ale mogą jeszcze podjąć nowy trop…

Kto wie, czy nie zaczną teraz szukać śladów po Irenie K. Kobiecie, którą najbardziej zaufani ludzie papieża pilnowali do końca jej dni, żeby przypadkiem nie zaczęła mówić, a gdy wreszcie zmarła, pamięć o niej starannie wymazali z wszelkich kalendariów i biografii Jana Pawła II, choć jeszcze w 1978 r. była dla badaczy skarbnicą wiedzy…

Ale największy kłopot będzie wtedy, gdy te włoskie hieny dotrą do znanych „FiM” wciąż jeszcze niestety żyjących tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa i oficerów prowadzących. Popatrzmy, co przed dziesiątkami lat wypisywali w swoich raportach:

# „Irena K (…) podejrzewana jest o intymne związki z bpem Wojtyłą. O sprawie tej mówi się tylko w zaufaniu, żeby nie stała się publiczną tajemnicą (…). Irena często bywa u Wojtyły, bo ostatnio jest chory i ona cały czas się nim opiekuje, przepisuje mu prace naukowe i referaty” – sprawozdawał już w marcu 1961 r. TW „Ewa”. Ów agent miał szczególną okazję, żeby pod nieobecność Ireny K. przejrzeć jej listy. „Z treści korespondencji podpisywanej „Ojciec” lub „Wujek” zorientował się, że musi to być jakiś ksiądz, ponieważ pisał do niej z różnych miejscowości i podawał o prowadzeniu nauk rekolekcji. Treść listów o bardzo intymnym charakterze” – cytuje „Ewę” oficer SB;

# „Kontakty Wojtyły z Ireną K (…) mogą postawić go w przyszłości w trudnej sytuacji, a nawet złamać mu karierę” – informował w październiku 1966 r. TW „Targowska” o panującej w „Tygodniku Powszechnym” obyczajowej zgrozie.

Szczęśliwym natomiast trafem nie żyje od 30 listopada 2008 r. Adam K. – syn Ireny, który w marcu 2006 roku tak oto wspominał stare dzieje:

„Dla mnie ksiądz Wojtyła był Wujkiem. Często gościł w naszym domu, nieraz wspólnie zasiadaliśmy do wigilii. Mama przez wiele lat przepisywała jego rękopisy – poezje, homilie, książki, porządkowała zbiory. Wychowywałem się bez ojca i Wujek był dla mnie najwyższą instancją, do której mama zawsze mnie odsyłała”.

Na łamach „Biuletynu Instytutu Pamięci Narodowej” (oficjalny miesięcznik popularnonaukowy poświęcony „odkłamanej historii PRL” – jak to określa wydawca) ukazała się w numerze 7/2002 wzmianka o „prowokacji [Służby Bezpieczeństwa], której celem było wywołanie skandalu obyczajowego dotyczącego papieża. Chodziło o korespondencję kard. Karola Wojtyły z jedną z mieszkanek Krakowa, korespondencję rzekomo kompromitującą, którą miano odnaleźć w mieszkaniu ks. Andrzeja Bardeckiego, asystenta kościelnego »Tygodnika Powszechnego«” – wyznał dr Marek Lasota, polonista specjalizujący się w liryce religijnej, ówczesny kierownik referatu wystaw i edukacji historycznej Oddziału IPN w Krakowie.

Szalenie nas to wówczas zaintrygowało, bo Lasota nie wyjaśnił, cóż takiego sprawiło, że owa korespondencja mogłaby kompromitować JPII, ani też dlaczego rzeczonych listów nie przechowywała adresatka, lecz kapłan będący najbardziej zaufanym powiernikiem papieża, stokroć mu niegdyś bliższym niż Dziwisz. Na zadane w tej sprawie pytania nie odpowiedział nam ani IPN, ani Biuro Prasowe tzw. Stolicy Apostolskiej. Sprawdziliśmy więc sami, a wyniki zaprezentowaliśmy w dwóch kolejnych artykułach („Och, Karol” – „FiM” 36 i 37/2002). 
Przypomnijmy:

# „Jedną z mieszkanek Krakowa” okazała się wspomniana Irena K. Wojtyła zaprzyjaźnił się z nią, zanim jeszcze poznała późniejszego małżonka, z którym dosyć szybko przeszła w stan separacji. Była matką jedynego syna Adama, noszącego nazwisko po mężu. Zajmowała się opracowywaniem materiałów duszpasterskich dla księdza, a następnie biskupa Wojtyły. Przepisywała mu na maszynie teksty przygotowywane do publikacji i homilie. Regularnie spędzali ze sobą kilka wieczorów w tygodniu, a praktycznie każdy wolny od jego kościelnych zajęć;

# Bezpieka zainstalowała w mieszkaniu Ireny K. przy ul. Krowoderskiej aparaturę podsłuchową, która pewnego razu (podczas obecności tam bp. Wojtyły) zarejestrowała odgłosy zinterpretowane przez prowadzących nasłuch techników jako stosunek seksualny. Taśmy i stenogramy z tego wydarzenia zostały zdeponowane w Departamencie IV MSW – centralnej jednostce SB zajmującej się problematyką wyznaniową;

# Po nominacji (grudzień 1963 roku) na urząd metropolity krakowskiego spotkania Wojtyły z Ireną K. stały się sporadyczne. Kobieta ciężko to przeżywała. Szukała pociechy w alkoholu, zaczęła spisywać wspomnienia. Gdy w 1967 r. wrócił z konklawe kardynałem, dramat się pogłębił. Wpadał ukradkiem i jak po ogień, a bezpośrednie kontakty zastąpiła wymiana listów za pośrednictwem ks. Bardeckiego. Czytała ich fragmenty zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi oraz – w czasie rzadkich wizyt – synowi.

– Pomijała wątki intymne, ale gdy miała „humorek”, stawała się mniej ostrożna. Można było wówczas usłyszeć, że Wojtyła jeszcze trwał w uczuciach, ale z upływem czasu temperatura tych liścików wyraźnie opadła. Pojawiał się u Ireny 3, może 4 razy w roku i już tylko po to, żeby na jakiś czas spacyfikować jej nastroje – opowiadał nam w 2002 r. jeden z tych, którzy podsłuchiwali i śledzili;

# Gdy kard. Wojtyła został papieżem, ks. Bardecki zdołał nakłonić panią K., aby oddała mu na przechowanie swój zbiór listów i pamiątek związanych z szefem kat. Kościoła. Kobieta pisała już wówczas pamiętnik. Ponieważ lubiła czytać jego fragmenty na głos, SB wpadła na szatański pomysł, żeby się przyłączyć. Ilekroć Irena K. coś napisała, to oni zaraz też. Tym sposobem powstały równolegle dwa dzieła;

# Do pełni szczęścia bezpiece brakowało ilustracji w postaci listów zabezpieczonych przez ks. Bardeckiego. Próbowali w jego mieszkaniu tzw. tajnego przeszukania, myśleli nawet o pozorowanym napadzie rabunkowym, ale żadna z tych kombinacji im nie wyszła.

Gdzie są dzisiaj te wszystkie papiery, a zwłaszcza oba pamiętniki?

– Listy znajdują się najprawdopodobniej w posiadaniu Dziwisza. Pamiętnik w wersji oryginalnej? Myślę, że wielebni na wszelki wypadek go zniszczyli. Jeśli zaś chodzi o „wtórnik” zapisków Ireny K., to wiem, że wciąż jeszcze istnieje. Tu, w Polsce, choć niektóre media wypisują głupoty, że w kwietniu 1989 r. oddaliśmy ten skarb Rosjanom z KGB… – zawiesza głos były wysoki rangą oficer Departamentu IV.

– Gdy IPN zaczął mi się lekko dobierać do tyłka, za pośrednictwem zaprzyjaźnionego włoskiego prawnika puściłem do Watykanu bączka, że mam różne ciekawe dowody i pragnę być świadkiem w procesie beatyfikacyjnym Karola. Po kilku miesiącach zaprosili mnie na rozmowę, ale do Paryża. Opłacili bilet w obie strony, przyzwoity hotel. Spotkałem się tam z księdzem (…). Uzgodniliśmy, że ja już nie chcę być świadkiem, a w zamian żaden dupek z IPN-u nie będzie wycierał sobie buzi moim nazwiskiem. Na razie dotrzymują umowy – zauważa pewna krakowska osobistość, będąca niegdyś ogniwem spinającym Irenę K. z ks. Wojtyłą. I bezpieką pośrodku.
___________________________________________________________________
Źródło:
FaktyiMity.pl Nr 25(485)/2009




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.